Papież Franciszek zmarł. Tak zapamiętajmy Ojca Świętego

Nasi autorzy

Papież Franciszek zmarł. Tak zapamiętajmy Ojca Świętego

Papież Franciszek zmarł. Papież Franciszek zmarł.

Z głębokim smutkiem przyjąłem wiadomość, że dziś, w wieku 88 lat, zmarł papież Franciszek – Jorge Mario Bergoglio. Choć wiadomość ta nie zaskoczyła – od miesięcy jego zdrowie podupadało – to jednak zabolała. Bo Franciszek, mimo wszystkich napięć i kontrowersji, był papieżem, który potrafił poruszyć serca, zmusić do myślenia i przywrócić wiarę w to, że Kościół to nie tylko instytucja, ale przede wszystkim wspólnota żyjąca Ewangelią.

Stałem na placu św. Piotra, kiedy został wybrany, a kilka miesięcy później poleciałem do Buenos Aires – poznać jego świat, jego ludzi, jego tereny. Tam rozmawiałem z księżmi, współpracownikami, przyjaciółmi z czasów, gdy był jeszcze „Padre Jorge”. Poszedłem do miejsc, do których chodził – nie biura czy pałace – ale slumsy, te prawdziwe, brutalne osiedla nędzy, zwane „villas miserias”. I nigdy nie zapomnę tego, co tam usłyszałem: „On był jedynym, który przychodził nie z góry, ale z sercem”. Nie mówili „biskup Bergoglio”, tylko Padre Jorge. Tak o nim mówili ludzie, którym przynosił chleb, leki, dobre słowo i błogosławieństwo. I nie robił tego dla zdjęć czy mediów. Działo się to przed dobą smartfonów i mediów społecznościowych. Robił to z potrzeby serca, bo tak rozumiał bycie pasterzem. Może się mylę, ale uważam, że nigdzie Padre Jorge nie czuł się tak dobrze i tak u siebie, jak właśnie w dzielnicach nędzy argentyńskiej stolicy.

Dlatego dla mnie papież Franciszek zawsze pozostanie przede wszystkim duszpasterzem. Był człowiekiem, który miał odwagę wchodzić tam, gdzie śmierdziało biedą, przemocą, narkotykami i beznadzieją. Gdzie dzieci częściej niż miłości rodziców doświadczały gwałtu ze strony dilerów czy sutenerów. Widziałem to na własne oczy. Padre Jorge szedł nie po to, by osądzać, ale żeby słuchać, dotknąć, przytulić. Taka była jego duchowość – prosta, bliska, ewangeliczna. I wszędzie tam zanosił wizerunek Jezusa Miłosiernego, tego „naszego” z Polski, z Łagiewnik. W wielu chatach widziałem ten obraz – poszarpany, ubrudzony, wydrukowany na spleśniałej kartce, ale wszędzie z tym najważniejszym przesłaniem: Jesús, en Ti confío! Ileż więcej to zaufanie znaczy w rzeczywistości nędzy, przemocy i brudu niż w luksusie świata zachodniego… 

Ale Franciszek był też nieugięty tam, gdzie trzeba było być wyraźnym. Nigdy nie zgodził się na kompromis w kwestii aborcji. Nazywał ją „wynajęciem płatnego zabójcy” – to mocne słowa, ale wyrażały jego całkowite oddanie sprawie życia. I choć podkreślał miłosierdzie wobec kobiet, które cierpiały, zawsze był bezwzględny wobec kultury śmierci. Tego nauczył się w Buenos Aires – tam, gdzie życie i śmierć są czasem kwestią jednej decyzji, jednej interwencji czy jednej modlitwy.

Nie zapomnę też jego nauczania o istnieniu szatana. W świecie, który śmieje się z pojęcia piekła, on miał odwagę mówić jasno: „Szatan istnieje. To nie bajka. To realna siła zła, której możemy się przeciwstawić tylko mocą Jezusa”. Słowa te mówił z przekonaniem kogoś, kto zło widział twarzą w twarz – w slumsach, w więzieniach, w oczach zgwałconej nastolatki.

Nie sposób nie wspomnieć o jego odwadze z czasów argentyńskiej junty w latach 1976-1983. Gdy inni milczeli lub uciekali, on ryzykował własne życie, by ratować innych. Pomagał duchownym, ukrywał prześladowanych, rozmawiał z wojskowymi – nie po to, by kolaborować, ale by wyciągać ludzi z cienia śmierci. To był jego styl – cichy, skuteczny, bez wielkich słów.

Owszem, pontyfikat Franciszka to również czas napięć i kontrowersji wewnątrz Kościoła i nadejdzie jeszcze czas, w którym przyjdzie nam się zmierzyć także z tą częścią dziedzictwa papieża z Argentyny. Co z Mszą trydencką? Co z błogosławieństwem dla związków nieuregulowanych? Co zrobić z adhortacją apostolską „Amoris laetitia”? 

Nie są to jednak pytania na dziś – bo być może właśnie dziś papież Franciszek przekazał Kościołowi największy dar, ponieważ pozostał wierny misji Piotrowej do końca. W odróżnieniu od swego poprzednika, który ustąpił z urzędu, Franciszek – mimo cierpienia i słabego zdrowia – nie porzucił swego urzędu. Do końca pełnił misję jako Ojciec Święty, nie wstydząc się fizycznej słabości, ofiarując siebie Bogu i Kościołowi aż do ostatnich dni. Kolejna rezygnacja papieża byłaby ciosem nie tylko w papiestwo, ale w cały Kościół. W tym przypadku Franciszek okazał się jednak wiernym uczniem św. Jana Pawła II, który dekady temu nieznanego metropolitę Buenos Aires uczynił kardynałem. Obaj wytrwali w cierpieniu do końca - nie zeszli z krzyża. I obaj w Wielkanoc powrócili do Domu Ojca.

Dziś modlimy się za duszę zmarłego Papieża Franciszka i dziękujemy za jego świadectwo. Prosimy też Ducha Świętego, by poprowadził kardynałów zgromadzonych w Rzymie do wyboru nowego następcy św. Piotra – człowieka wiary, odwagi i mądrości.

Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie.

Adam Sosnowski

Komentarze (1)

  • Podpis:
    E-mail:
  • StefanMartel

    Kontrowersyjny, no ale jakby nie był następca św. Piotra.

  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.