Rycerskie czasy potęgi polskiego oręża, opisane mistrzowskim piórem Noblisty, w nowatorskiej szacie graficznej.

Powieść, niegdyś krzepiąca serca Polaków pod zaborami, dziś nadal porywa i przybliża najpiękniejsze karty naszej historii. Ich tradycja pozostaje wciąż żywa, o czym najlepiej świadczą ilustracje - zdjęcia Adama Bujaka ze współczesnej inscenizacji bitwy, podczas której bractwa i stowarzyszenia rycerskie odtwarzają przebieg walk m.in. na podstawie opisów Sienkiewicza. Fotografie przedstawiają także miejsca opisane w utworze - miasta, warownie, kościoły oraz unikatowe, niezmienne piękno ojczystej przyrody.

TOM II

Rozdział I    7

Rozdział II   16

Rozdział III    22

Rozdział IV   27

Rozdział V   28

Rozdział VI    38

Rozdział VII    43

Rozdział VIII    54

Rozdział IX    63

Rozdział X   71

Rozdział XI  78 

Rozdział XII    101

Rozdział XIII    104

Rozdział XIV    107

Rozdział XV   114

Rozdział XVI    116

Rozdział XVII    120

Rozdział XVIII    127

Rozdział XIX    131

Rozdział XX    138

Rozdział XXI    142

Rozdział XXII    148

Rozdział XXIII    157

Rozdział XXIV    164

Rozdział XXV    172

Rozdział XXVI    179

Rozdział XXVII    184

Rozdział XXVIII    189

Rozdział XXIX   191

Rozdział XXX    195

Rozdział XXXI  204 

Rozdział XXXII   211

Rozdział XXXIII   217

Rozdział XXXIV   224

Rozdział XXXV   231

Rozdział XXXVI   235

Rozdział XXXVII   236

Rozdział XXXVIII   239

Rozdział XXXIX    241

Rozdział XL  243  

Rozdział XLI   247

Rozdział XLII   252

Rozdział XLIII   256

Rozdział XLIV   259

Rozdział XLV   262

Rozdział XLVI   265

Rozdział XLVII   268

Rozdział XLVIII    271

Rozdział XLVIX   277

Rozdział L   285  

Rozdział LI    287

Rozdział LII    318

 

 

Rozdział IX

Maćko gotował się do drogi, a Jagienka nie pokazywała się w Bogdańcu przez dwa dni, spędziła je bowiem na naradach z Czechem. Spotkał ją stary rycerz dopiero dnia trzeciego, w niedzielę, w drodze do kościoła. Jechała do Krześni z bratem Jaśkiem i ze znacznym pocztem zbrojnych pachołków, albowiem nie była pewna, czy Cztan i Wilk leżą jeszcze i czy nie uczynią na nią jakowejś napaści.

 – Chciałam i tak wstąpić po mszy do Bogdańca – rzekła powitawszy Maćka – bo pilną mam do was sprawę, ale możemy i zaraz o niej gadać. To rzekłszy, wysunęła się na przodek orszaku, nie chcąc widocznie, by pachołkowie słyszeli rozmowę, a gdy Maćko znalazł się przy niej, zapytała: – To już pewno jedziecie?

– Da Bóg, jutro, nie później.

– I do Malborga?

– Do Malborga albo i nie. Gdzie wypadnie.

– To posłuchajcie teraz i mnie. Długo myślałam, co mi trzeba uczynić, a teraz chcę się i was o radę spytać. Drzewiej, wiecie, póki tatulo był żyw, a opat miał moc w sobie, było co innego. Cztan i Wilk myśleli też, że jednego z nich wybiorę, i hamowali się wzajem. A teraz ostanę bez nijakiej obrony i albo będę w Zgorzelicach za ostrokołem jako w więzieniu siedzieć, albo niechybnie stanie mi się tu od nich krzywda. Sami powiedzcie, czy nie tak?

– Ba – rzekł Maćko – myślałem o tym i ja.

– I coście wymyślili?

– Nie wymyśliłem nic, ale to jeno ci muszę powiedzieć, że u nas przecie polski kraj i że za przemoc nad dziewką okrutne są kary w statucie.

– To dobrze, ale granicę nietrudno przeskoczyć. Jużci wiem, że i Śląsk polski kraj, a wżdy tam książęta sami się z sobą wadzą i na się wzajem następują. Żeby nie to, żyłby mój tatulo kochany. Nalazło tam już Niemców i burzą a krzywdy czynią, więc kto się chce między nimi skryć, to się i skryje. Pewnie, że łatwo bym się ni Cztanowi, ni Wilkowi nie dała, ale chodzi mi też i o braci. Nie będzie tu mnie, będzie spokój, a jeśli w Zgorzelicach ostanę, Bóg wie, co się przygodzi. Zdarzą się napaści, bitki, a Jaśkowi już czternaście roków i żadna, a nie dopieroż moja, moc go nie utrzyma. Ostatni raz, kiedyście to nam w pomoc przyszli, już on się rwał ku przodowi i jak Cztan prasnął w kupę buławą, mało mu o głowę nie zawadził. Hej! gadał już Jaśko czeladzi, że obu tamtych pozwie na udeptaną ziemię. Nie będzie, mówię wam, ni dnia spokoju, bo i młodszych może co złego spotkać.

– Wiera! psubraty oni są, i Cztan, i Wilk – rzekł żywo Maćko – wszelako na dzieci ręki nie podniosą. Tfu! Taką rzecz chyba Krzyżak uczyni.

– Na dzieci ręki nie podniosą, ale w zgiełku albo, czego Boże broń, w razie ognia o przygodę nietrudno. Co tu gadać! Miłuje braci stara Sieciechowa jak rodzonych i opieki a zaś starunku im nie zabraknie, jeno beze mnie byłoby przezpieczniej niż ze mną.

– Może być – odrzekł Maćko. Po czym spojrzał bystro na dziewczynę: – Czegoż ty chcesz?

A ona odrzekła przyciszonym głosem:

– Weźcie mnie z sobą.

Na to Maćko, choć nietrudno mu już było domyślić się zakończenia rozmowy, zdumiał się jednak mocno, zatrzymał konia i zawołał:

– Bój się Boga, Jagienka!

Ona zaś spuściła głowę i odrzekła jakby z nieśmiałością i zarazem smutkiem:

– Moiście wy! Jako co do mnie, wolę szczerze mówić niż taić. I Hlawa, i wy powiadacie, że Zbyszko już tamtej nigdy nie odnajdzie, a Czech gorzej się jeszcze spodziewa. Bóg mi świadek, nie życzę jej nijakiego zła. Niech mu ją tam, niebogę, Matka Boska strzeże i uchroni. Milsza ona była ode mnie Zbyszkowi, no i nie ma rady! taka moja dola. Ale widzicie, póki jej Zbyszko nie odnajdzie albo jeśli, jako wierzycie, nigdy nie odnajdzie, to, to…

– To co? – spytał Maćko, widząc, że dziewka coraz się więcej miesza i zacina.

– To ja nie chcę być ni Cztanowa, ni Wilkowa, ni niczyja. Maćko odetchnął z zadowoleniem.

– Myślałem, żeś go już zabaczyła – rzekł.

A ona odpowiedziała jeszcze smutniej:

– Hej!…

– To i czegóż chcesz? Jakoże mi między Krzyżaki cię brać?

– Niekoniecznie między Krzyżaki. Chciałabym teraz choć do opata, który w Sieradzu chorością złożon. Nie ma on tam jednej życzliwej duszy przy sobie, bo szpylmany pewnikiem dzbana więcej pilnują niż jego, a to przecie mój krzestny i dobrodziej. A choćby zdrów był, to też bym szukała jego opieki, bo ludzie się go boją.

– Nie będę ja się tam sprzeczał – rzekł Maćko, który w gruncie rzeczy rad był z postanowienia Jagienki, znając bowiem Krzyżaków, wierzył głęboko, że Danuśka nie wyjdzie żywa z ich rąk.

– Ale to ci jeno rzekę, że w drodze z dziewką okrutny kłopot.

– Może z inną, ale nie ze mną. Nie potykałam ja się dotychczas nigdy, ale nie nowina mi z kuszy dziać i trudy na łowach znosić. Jak trzeba, to trzeba, nie bójcie się. Wezmę szatki Jaśkowe, pątlik na włosy, kordzik przypaszę i pojadę. Jaśko, choć młodszy, ni na włos nie mniejszy, a z gęby taki ci do mnie podobny, że jak bywało, przebieraliśmy się na zapusty, to i tatulo nieboszczyk nie umiał rzec, które on, a które ja… Obaczycie, że nie pozna mnie ni opat, ni – kto inny.

– Ni Zbyszko?

– Jeśli go obaczę… Maćko zamyślił się przez chwilę, po czym uśmiechnął się nagle i rzekł:

 – A Wilk z Brzozowej i Cztan z Rogowa to chyba się powściekają!

– A niech się powściekają. Gorzej, że może za nami pojadą.

– No! nie boję się. Stary ja, ale lepiej mi pod pięść nie włazić. I wszystkim Gradom też!… Zbyszka już przecie spróbowali. Tak rozmawiając, dojechali do Krześni. W kościele był i stary Wilk z Brzozowej, który kiedy niekiedy rzucał posępne spojrzenia na Maćka, ale ów o to nie dbał. I z lekkim sercem powracał po mszy wraz z Jagienką do domu. Lecz gdy na rozstaju pożegnali się z sobą i gdy znalazł się sam w Bogdańcu, poczęły mu przychodzić do głowy mniej wesołe myśli. Rozumiał, że ni Zgorzelicom, ni rodzeństwu Jagienki na wypadek jej wyjazdu istotnie nic nie grozi. „Po dziewkę by sięgali – mówił sobie – bo to jest inna rzecz, ale na sieroty albo na ich mienie ręki nie podniosą, gdyż okryliby się hańbą okrutną i kto żyw, ruszyłby przeciw nim jakoby przeciw prawdziwym wilkom. Ale Bogdaniec zostanie na łasce Bożej!… Kopce poprzesypują, stada zagarną, kmieciów odmówią!… Da Bóg, jak wrócę, to odbiję, zapowiedź poślę i do sądu pozwę, boć nie sama pięść, ale i prawo u nas rządzi… Jeno czy wrócę i kiedy wrócę?… Strasznie się oni na mnie zawzięli, że im do dziewki przeszkadzam, a gdy ona pojedzie za mną, to będą jeszcze zawziętsi”. I chwycił go żal, bo już zagospodarował się był w Bogdańcu jako się patrzy, a teraz był pewien, że gdy powróci, zastanie znów pustkę i zniszczenie. „Ano! trzeba radzić” – pomyślał. Jakoż po obiedzie kazał okulbaczyć konia, siadł na niego i pojechał wprost do Brzozowej. Przyjechał już mrokiem. Stary Wilk siedział w przodowej izbie za dzbanem miodu, młody zaś, poszczerbion przez Cztana, leżał na pokrytej skórami ławie i pił także. Maćko wszedł niespodzianie do izby i stanął w progu z twarzą surową, wysoki, kościsty, bez zbroi, ale z tęgim kordem przy boku, oni zaś poznali go natychmiast, bo na oblicze padał mu jasny blask płomienia, i w pierwszej chwili zarówno ojciec, jak i syn zerwali się piorunem na równe nogi i skoczywszy ku ścianom, chwycili za oręż, jaki im wpadł pod rękę. Lecz stary bywalec znający na wylot ludzi i obyczaje nie zmieszał się bynajmniej, dłonią nie sięgnął do korda, tylko wsparł się pod bok i rzekł spokojnym głosem, w którym drgało nieco szyderstwa:

– Jakoże? Taka ślachecka gościna w Brzozowej? Na te słowa tamtym opadły zaraz ręce, a po chwili stary wypuścił z brzękiem na ziemię miecz, młody – dzidę, i stali z powyciąganymi ku Maćkowi szyjami, mając twarze jeszcze złowrogie, ale już zdumione i zawstydzone. Ów zaś uśmiechnął się i rzekł:

– Pochwalony Jezus Chrystus!

– Na wieki wieków.

– I święty Jerzy.

– Służym mu.

– Po somsiedzkum przyjechał – z dobrą wolą.

– Z dobrą wolą witamy. Święta osoba gość.

Dopieroż stary Wilk skoczył ku Maćkowi, a za starym młody i obaj poczęli ściskać mu prawicę, a następnie usadzili na poczesnym miejscu za stołem. W mig dołożono szczap do komina, nakryto kilimkiem stół, postawiono misy pełne jadła, łagwie piwa, dzbańce miodu i poczęli jeść i pić. Młody Wilk rzucał od czasu do czasu na Maćka szczególnym wzrokiem, w którym cześć dla gościa usiłowała przezwyciężyć nienawiść do człowieka, ale służył mu jednak tak pilnie, że aż pobladł ze zmęczenia, gdyż był ranny i pozbawion zwykłej siły. I ojca, i syna paliła ciekawość, z czym Maćko przyjechał, żaden jednak nie zapytał go o nic, czekając, póki sam mówić nie zacznie. Ów zaś, jako człowiek znający obyczaj, chwalił jadło, napitek i gościnność i dopiero gdy się dobrze nasycił, spojrzał przed się z powagą i rzekł:

– Zdarzy się nieraz ludziom wadzić, ba! i potykać, ale somsiedzki mir nade wszystko!

– Nie masz nad mir godniejszej rzeczy – odpowiedział z równą powagą stary Wilk.   

Opinie o produkcie (0)

do góry

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl