Z obrony skrajnej mniejszości zrodził się atak na olbrzymią większość. Z tolerancji dla odmienności - gloryfikacja dewiacji i wszelkich zaburzeń. Z badań nad wpływem kultury na zachowania człowieka - koncepcja inżynierii biologicznej. Z nowoczesnego wychowania - seksualizacja dzieci i to już od przedszkola. Ze swobody światopoglądowej - obowiązkowa ateizacja. Kompletna swawola przedstawiana jest jako prawdziwa wolność. Tak oto na naszych oczach rodzi się dyktatura ideologii gender. Nowi ideolodzy pragną zawładnąć już nie tylko umysłami, ale i ciałami młodych. Nie uznają żadnych hamulców moralnych, bo sami ich nie mają. Panoszą się w mediach i w parlamencie.

Domagają się przyzwolenia oraz wsparcia finansowego dla eksperymentów biologicznych na człowieku i manipulacji płcią. Zarówno zabijanie nienarodzonych dzieci, jak i eutanazja znajdują wśród genderystów zagorzałych obrońców. Atakują każdego, kto ośmieli się im sprzeciwić; wiedzą o tym dobrze również autorzy tej książki, która przedstawia rodowód, idee, zasady funkcjonowania i cele gender. Ktokolwiek chce powiedzieć "tak" lub "nie" temu zjawisku lub wdać się w dyskusję na jego temat, powinien wcześniej zapoznać się z "Dyktaturą gender". Nie jest to niestety miła opowiastka - nie może być taka, jeśli o nowej ideologii ma mówić prawdę. Najgorsze jest to, że przeróżni politycy znaleźli w gender usprawiedliwienie dla własnego niemoralnego życia i dlatego tak chętnie forsują tę ideologię. Wykorzystują do tego daną im władzę, przez co zasady genderyzmu znajdują krok po kroku umocowania w prawie europejskim i krajowym. Przeciętny człowiek nie wie, o co w gender naprawdę chodzi i lekceważy zjawisko.

List pasterski biskupów polskich z 29 grudnia 2013 r. bardzo przyspieszył proces rozpoznawania zagrożenia - przesłanie hierarchów przedstawiamy w tej książce w pełnej wersji. Autorzy "Dyktatury gender" wykazują, że to nie pierwsza w historii ideologia, która prowadzi do zniszczenia człowieka - im wcześniej jej się przeciwstawimy, tym mniej ofiar za sobą pociągnie.

Rozdział I Ks. prof. Waldemar Chrostowski: Płeć jest darem Boga. Ideologia gender w świetle Pisma Świętego

Rozdział II Abp Henryk Hoser SAC: Ideologia gender a prawda o człowieku

Rozdział III Gabriele Kuby: Dzieci jako eksperyment seksualny. Obowiązkowa edukacja seksualna w szkołach pewną drogą do zniszczenia rodziny i chrześcijaństwa

Rozdział IV Krzysztof Feusette: Oswajanie nicości. Brednie genderowej propagandy

Rozdział V List pasterski biskupów polskich - pełna wersja: Wielkie zagrożenie

Rozdział VI Ojciec Święty Benedykt XVI: Kto broni Boga, ten broni człowieka

Rozdział VII Ks. prof. Dariusz Oko: To jest walka o duszę narodu

Rozdział VIII Dr hab. Aleksander Stępkowski: Od idei równości płci do inżynierii społecznej

Rozdział IX Leszek Sosnowski: Fryderyk Engels - bezdzietny ojciec genderystów

Kronika
Niektóre daty i fakty


Krzysztof Feusette
Oswajanie nicości
Brednie genderowej propagandy

"Doprawdy, kim jest kobieta i kto ma o tym decydować? Sugeruję, że męskość i kobiecość należą do pojęć, które są najbardziej stereotypowe kulturowo, stworzone przez społeczeństwo seksistowskie, rasowe, klasowe" - grzmi amerykańska teolożka Elisabeth Johnson, autorytet wyznawców ideologii gender. Jeszcze lepszym przykładem, jak bardzo potykają się oni o własne poglądy, jest brytyjska minister edukacji - Elizabeth Truss, która najpierw cieszyła się przed kamerami, że firma Marks & Spencer rezygnuje z podziału na zabawki dziewczęce i chłopięce, a zaraz potem z faktu, że firma Lego nareszcie wprowadza serię klocków… specjalnie dla dziewczynek. Jak widać, genderowcy zaczynają zjadać własne ogony. A może po prostu nie da się połączyć agresywnego feminizmu czy homoterroru z ideą "zacierania płci"?
"Ideologia modernizmu i postmodernizmu dąży, mówiąc ogólnie, do naprawy świata, który wciąż jest niedoskonały, a historia - to dzieje przeważnie niezawinionych krzywd i zła" - pisze w swoim znakomitym eseju na portalu wPolityce.pl Marek Klecel, historyk i publicysta. "Naprawianie krzywd dziejowych zaczęło się od rewolucji francuskiej, trwało przez rewolucję komunistyczną, poniekąd także później w dwóch najpotężniejszych totalitaryzmach, a skończyło się na milionach ofiar, zarówno przeciwników, jak i zwolenników tych rewolucji. Obecna rewolucja gender ma być dużo łagodniejsza, ale wynika z tych samych źródeł, z obsesji powszechnej równości, ze zrównania wszystkich z wszystkimi pod każdym względem, nie tylko sprawiedliwego, ale jednakowego podziału ról i dóbr społecznych, nie tylko wymiany ról społecznych, ale i ról biologicznych, zatarcie wszelkich różnic, w końcu zmiana tożsamości biologicznej, płciowej, seksualnej" - pisze Marek Klecel. I kontynuuje, przeprowadzając myślowy eksperyment: "Dobrze jednak, zgódźmy się na razie na całkowitą naprawę dawnych szkód. Niech kobiety dotąd uciśnione będą całkowicie wyzwolone, niech przejmą rolę mężczyzn, a nawet niech wezmą na nich odwet, niech one uciskają. Niech wezmą się do ciężkich, nieprzyjemnych robót, do przypadkowych zawodów. Dalej niech będą wyzwoleni homoseksualiści, a także wszyscy inni, którzy tego pragną, spod znaku tęczy i pakietów LGBT plus itd. Niech paradują bez końca po miastach i wsiach. Czy to ma być pomysł na lepszy porządek społeczny, na lepsze urządzenie ludzkiej rzeczywistości? A może to tylko pomysł na wielką, ale chwilową imprezę, na nowy karnawał, maskaradę i przebierankę "transgender", na zabawową i groteskową imitację rewolucji bez większej przyszłości? No, gdyby to było tylko to, gdyby na tym mogło się skończyć… Dlaczego jednak do tej hucpy dorosłych wciągać jeszcze dzieci? Dlaczego nauka czy ideologia gender ma wejść do programów nauczania, edukacji, wychowania dzieci i młodzieży od najmłodszych już lat?" - pyta retorycznie Marek Klecel. By odpowiedzieć jasno i dobitnie: "To jest zamach na dziecko, naruszenie jego rozwoju, odbieranie mu dzieciństwa, robienie z niego na siłę dorosłego. Do czego miałby zmierzać taki proceder, do czego się odwoływać i jak się usprawiedliwiać? To, co dla kamuflażu nazywa się akademicko nauką 'gender', jest już nie tylko ideologią, ale i zwykłą propagandą, wdzierającą się i zawłaszczającą, nie wiadomo jakim prawem, najbardziej czułą sferę wczesnego życia człowieka, od którego tak wiele później zależy. (…) Nowa minister nauki zaznaczyła, że akademicki program gender będzie korzystał z wolności uprawiania nauki, zagwarantowanej przez konstytucję. A czy ta wolność posłuży także do swobodnej edukacji i do eksperymentów na dzieciach?" - kończy Marek Klecel.
Cytuję go tak obszernie, bo nieczęsto zdarzają się, nawet w prawicowych mediach, równie dobrze skonstruowane, ale przecież i najzwyczajniej - logiczne odpowiedzi na kult ideologii gender. Do czego zmierza i jakie są największe zagrożenia owego nowego "opium dla ludu" łaknącego bardziej igrzysk niż chleba - o tym Klecel pisze wyraźnie i nie ma potrzeby go uzupełniać. Może jedynie o tę banalną prawdę, że skoro jednym z ostatecznych celów genderyzmu ma być całkowite zatarcie się płci biologicznych na rzecz "płci kulturowych", to wiadomo, że wiązać się z tym muszą nowe reguły zawierania małżeństw czy posiadania dzieci. Czy gdzieś nie słyszeliśmy już tych piskliwych tyrad o konieczności obyczajowo-seksualnej rewolucji? Czy nie przez polskie miasta przechodziły parady z podobnymi transparentami? W tym jednym wypada zgodzić się z genderomaniakami - ideologia ta nie jest ani nowa, ani świeża. Jest stara, nieświeża i ma stanowić "kulturowe" podparcie pod kolejne medialne bitwy o prawo do wszystkiego, w tym panów do rodzenia albo chociaż wychowania dzieci wspólnie z drugim panem, zwanym przez dziecko mamusią albo wujkiem. A może już niedługo - genderową ciotką?

Wszystko na sprzedaż

Ideologia gender przebija się do kultury masowej, ale także i tej wyższej, do której zwykliśmy zaliczać literaturę, kino czy teatr, powoli i głównie za sprawą mniejszości seksualnych oraz wszelkiej maści programów talk-show. Ich bohaterami coraz częściej stają się ludzie mający wyraźne kłopoty z własną tożsamością nie tylko seksualną, ale i życiową. "Po prostu przechodziliśmy z kolegą i pani fotograf nas zaprosiła, więc weszliśmy i zdecydowaliśmy się na nagą sesję" - opowiada w telewizji śniadaniowej TVP 2 młody chłopak wyglądający jak dziewczyna, jak dziewczyna uczesany i jak dziewczyna mówiący. Tak, wiem, za chwilę znajdą się genderomaniacy, którzy spróbują mnie przekonać, że nie ma czegoś takiego, jak "dziewczęcy styl" ubioru czy mówienia. Trudno ze ślepymi rozmawiać o kolorach. Chłopak z programu staje się bohaterem odcinka, bo "bez kompleksów" rozebrał się do rosołu przed panią fotograf, która "robi kasę" na takich właśnie, "odważnych sesjach dla zwykłych ludzi".
Cóż się dziwić gościowi programu, skoro od długich miesięcy ze wszystkich ogłupiających mediów słyszy przekaz, jak wielkim talentem artystycznym, jak niezwykłą osobowością estradową, jak wielkim darem genderowych bożków dla Polski jest niejaki Michał Szpak, piosenkarz amator, znany głównie z wyjątkowego samouwielbienia, a przede wszystkim stylizacji "na damskiego wampa", dzięki której zajął wysokie miejsce w jednym z telewizyjnych "talent-show". Zachwycony Szpakiem Jakub Władysław Wojewódzki obrażał rodaków wieloma przykrymi epitetami, byle tylko przekonać ich, jak bardzo podoba im się ten Szpak, a jeśli nie, jak wyraźny to znak, że pozostają całkowitym, za przeproszeniem, zadupiem wszechświata i on, Wojewódzki Jakub Władysław takim oto niejednoznacznym mentalnie Szpakiem ich z tych ciemności wyzwala.
O zjawisku wtaczania się tematyki genderowej do kultury masowej sami genderomaniacy zdążyli już nawet w Polsce napisać kilka książek. W "Gender w kulturze popularnej" (2003) pod redakcją Małgorzaty Radkiewicz sama redaktorka pisze, że "Perspektywa genderowa pozwala dostrzec swoisty paradoks popkultury, z jednej strony powielającej i umacniającej konwencjonalne interpretacje męskości, z drugiej zaś, stwarzającej przestrzeń, w której możliwe staje się ich alternatywne odczytanie". Kolejne rozdziały tego dzieła wypełniają teksty o rozbrojeniu feminizmu, represyjnym wizerunku kobiety, toposie Lary Croft "w kontekście mitu Pandory oraz starych fantazji o automatach", "tabuizacji kobiecej fizjologii na przykładzie menstruacji" czy "popularności kobiet wojowniczek". A gdyby komuś było mało przejrzystości w temacie, jak daleko "badacze" czy raczej "wcielacze" ideologii gender mogą się posunąć, niech dowie się, dzięki wspomnianej książce, że "negocjacja znaczeń kobiecości i męskości ma miejsce również w obrębie kultury muzycznej". Na koniec - gender w praktyce, czyli "Love Project" Iwony Majdan, kanadyjskiej artystki, która "poszukiwała w Polsce męża w formie akcji artystycznej".
Silne wpływy lobby homoseksualnego na kształt i znaczenie w Polsce ideologii gender każą także w nowych trendach naszego przemysłu filmowego dostrzec efekt genderowej propagandy sukcesu. Oto fragment recenzji "Newsweeka" z polskiego filmu "Płynące wieżowce" - o gejach. To wymowne zdania. "Do tematu homoseksualizmu z podobnym lękiem i bezradnością, co bohaterowie 'Płynących wieżowców', podchodziło dotychczas polskie kino. Geje czasem przemykali w serialach, na drugim planie, w kolorowych ciuchach. Wyrabiali normę obecności na dużym ekranie w niektórych komediach romantycznych. Prawie zawsze - jako parodie samych siebie. Film Wasilewskiego jest inny. To pierwsza kinowa wypowiedź na temat mniejszości gejowskiej w Polsce, która nie osuwa się w groteskę, nie popada w śmieszność. Orientacja głównych bohaterów nie ma też budzić kontrowersji, wywoływać obyczajowego skandalu. Nie usłyszycie tu echa politycznej debaty wokół związków partnerskich. Usłyszycie za to wreszcie doskonale wyreżyserowany i zmontowany dźwięk, który równolegle z obrazami buduje dramaturgię tej opowieści. Opowieści nowoczesnej, operującej świeżym językiem znanym ze światowych festiwali. Już od pierwszej sceny, gdy kamera długo przygląda się drzwiom toalety, a jedyne, co dociera do widza, to odgłosy masturbacji albo fellatio dobiegające zza nich".
Prawda, że wymowne? Cóż zatem stało wcześniej reżyserowi Wasilewskiemu na przeszkodzie, gdy bił się z myślami o męsko-męskiej miłości? O dziwo, te same "ciemne siły", które próbują zwalczać genderową edukację w przedszkolach i szkołach. "Wasilewski sam wychował się w małomiasteczkowej społeczności, do siedemnastego roku życia mieszkał w Inowrocławiu. (…) Od doświadczeń dorastania między dwoma światami, polskiej prowincji i szybko się modernizującego wielkiego miasta nigdy się nie odciął, wręcz przeciwnie - zrobił z nich na ekranie użytek. Jego bohater, Kuba, żegna się na przykład znakiem krzyża, wykonując mechaniczny, wyuczony gest tuż przed znaczącym momentem w jego życiu. (…) Sam reżyser nie jest już więźniem ani Kościoła, ani powszechnej w polskim kinie pruderii. Nie wstydzi się pokazywać nagości, nie upiększa aktorów. Gdy kręci scenę seksu między dwoma mężczyznami, decyduje się na odważny ruch: jedno długie ujęcie, bez cięć".
Dziś już nie tylko kino, ale i teatr śmiało podejmuje wyzwania tęczowej nowoczesności. Trafnie pisała o tym niedawno w piśmie "Polonia Christiana" Temida Stankiewicz-Podhorecka. "Jeśli pojawia się w teatrze temat rodziny, to zawsze jest to rodzina patologiczna, w której relacje między jej członkami są (…) toksyczne. Żadnych pozytywnych wzorców. Jeśli na scenie widzimy postać uosabiającą wiarę katolicką, to okazuje się, że jest to hipokryta - na zewnątrz świętoszkowaty, w rzeczywistości okazuje się figurą bardzo negatywną, wręcz obrzydliwą. Jeśli temat spektaklu dotyka patriotyzmu, to wyłącznie w kategorii prześmiewczej albo też ukazując patriotyzm jako niebezpieczny, wojujący nacjonalizm. (…) Jeśli zaś w przedstawieniu mówi się pozytywnie o miłości, to tylko wtedy, gdy dotyczy to związków dewiacyjnych, jednopłciowych, homoseksualnych". Śmiałe tezy, ale czy nieprawdziwe? Ilu z nas próbując dziś wybrać spektakl teatralny, zaczyna od zapoznania się z recenzjami, by sprawdzić, czy nie nadzieje się - za ciężkie pieniądze - na kolejne odsłony homopropagandy? Przykłady można mnożyć. Znamy liczne wypowiedzi genderoprzyjaznych artystów, pokroju reżyserki filmowej Małgorzaty Szumowskiej, dla której nawet jej własny film o księdzu geju i jego męczarniach "bez sceny seksu obu bohaterów nie ma sensu". Albo reżysera teatralnego Jana Klaty, który Stary Teatr w Krakowie pozbawił najpierw prestiżu, a ostatnio także resztek kultury, wywalając widzów z widowni krótkim "won", bo nie podobało im się przekształcanie jednej z naszych najważniejszych scen teatralnych w byle peep-show dla lewicowej śmietanki towarzyskiej, co gorsza, dewastujący przy tym klasykę polskiej literatury.

Kto nie gender, ten faszysta

Niestety, ani w kulturze masowej, ani wyższej nie znajdziemy na razie żadnej rozsądnej analizy, artystycznej interpretacji czy choćby namiastki poważnej rozmowy z odbiorcą o ideologii gender. Podobnie jak w przypadku większości tematów z pogranicza moralności i "nowych, wspaniałych" teorii przekształcających człowieczeństwo w zbiór płciowo-seksualnych deklaracji, także wobec genderyzmu obowiązuje na celebrycko-kulturalnych salonach III RP jedna postawa: rechot. Nie rechoczą jednak (jak można by domniemywać, wsłuchując się w wypowiedzi czcicieli gender) przeciwnicy tej pseudofilozofii, ale jej wyznawcy i ludzie, którym z czysto materialnych powodów jest z nimi po drodze. Drwią z każdej sensownej debaty, z każdej próby przeanalizowania zagrożeń dla młodzieży czy dzieci, którym postmodernistyczni macherzy od inżynierii społecznej wciskają dziś do głów tak niezwykłe odkrycia, jak to, że "chłopcy też potrafią malować paznokcie" albo że "w wielu krajach mężczyźni chodzą w spódniczkach, więc i wy możecie". Co gorsza, owemu rechotowi z przeciwników gender towarzyszy co rusz nerwowe wzruszenie ramionami - jak można walczyć z czymś, czego "nie ma"? Warsztaty, szkolenia, ćwiczenia z genderyzmu - wszystko to zdaniem naszych lewicowych publicystów jest niezwykle potrzebne. Ale na każdą opinię przeciwną reakcja jest jedna i ta sama: dajmy już spokój, bo cóż to jest "gender" i czy w ogóle coś takiego jak "ideologia gender" istnieje?
Walczyć w obronie czegoś, czego nie ma - to zadanie trudne. Ale dla dyspozycyjnych gwiazd ekranu nie ma rzeczy niemożliwych. Niepisany rozkaz brzmi: bronić genderyzmu do ostatniej kropli potu, więc będą bronić, iść w zaparte, a w ostateczności - zasłaniać się niewiedzą. Dla każdego jednak, kto śledzi debatę publiczną i zaangażowanie kolejnych środowisk w proces tworzenia "nowego, wspaniałego", bo totalnie bezpłciowego człowieka, jest jasne, że gender to dla jego orędowników jedynie hasło-klucz. W rzeczywistości chodzi wciąż o to samo - by zatrzeć wszelkie społeczne różnice między płciami, między kobietą i mężczyzną. Gdyby kampania ta miała zakończyć się sukcesem, raz na zawsze zakończą się dyskusje o legalności małżeństw homoseksualnych i o ich prawie do adopcji dzieci. Można iść dalej i wprowadzić obowiązkowe matury z genderyzmu, na których nastoletnie dziewczyny będą zdawać egzaminy z palenia cygar, a nastoletni chłopcy pokażą wysokiej komisji, jak karmić piersią.
Żarty żartami, ale kto choć przez chwilę posłuchał bełkotu tzw. autorytetów medialnych, ten widzi, jak na dłoni, że nie ma dziś autokompromitacji czy głupoty, przed którą salon genderowców by się cofnął. Guru Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, Jerzy Owsiak na pytanie portalu WirtualnaPolska.pl odpowiada: "Gender? A kogo to obchodzi? Nie mam pojęcia, o co w tym chodzi. Równie dobrze możemy rozmawiać o tym, że zawartość kwasu siarkowego w powietrzu jest bardzo niebezpieczna. Jestem zajęty wieloma sprawami fundacyjnymi i mam wrażenie, że cała ta filozoficzna dyskusja jest jak film z gatunku science-fiction. (…) Radziłbym Kościołowi, by wykorzystał energię na mówienie o bestialstwie ludzi dorosłych wobec dzieci, bo to ważniejsze niż gender. Zresztą temat gender nie zaszczepi się w świadomości Polaków" - przekonuje pan "Róbta, co chceta". Pikanterii tej wypowiedzi dodaje fakt, że w tym samym wywiadzie Owsiak wypowiada walkę rzecznikowi praw dziecka, Markowi Michalakowi, bo ten, jego zdaniem, jest zbyt "bierny". Kogo typuje na jego miejsce? Aktorkę Dorotę Stalińską, gdyż jest "dynamiczna". Najwyraźniej zapomniał lub nie chce pamiętać, że to Stalińska była łaskawa skomentować wykorzystanie seksualne nieletniej przez Romana Polańskiego stwierdzeniem, że "trzynastolatki same dziś pchają się mężczyznom do łóżka". Nic dziwnego, że także "gender" to dla Jerzego Owsiaka czysta abstrakcja. Podobnie jak dla byłego showmana TVN, Szymona Majewskiego, który w swoim satyrycznym, internetowym skeczu poszukiwał "gender" najpierw w warzywniaku, a potem sklepie komputerowym.
Na konferencji "Gender, czyli ile diabłów mieści się na łebku od szpilki?", zorganizowanej w Sejmie (sic!) przez posłów Twojego Ruchu, prof. Magdalena Środa wskazywała poważniejsze kierunki "nowoczesnej" narracji: "Coraz groźniejsze jest zjawisko obcości, inności i wrogości. (…) Jest ono budowane na specyficznej symbiozie stadionu i Kościoła. Ta ideologia, której się naprawdę obawiam, polega na produkowaniu 'nowych Żydów'. Kategoria 'Żyda' nie jest kategorią etniczną ani religijną, to jest wskazywanie na obcego. Każda ideologia opiera się na tej relacji: swój - obcy i tym obcym może być każdy". Inna feministka mocno zaangażowana w promocję ideologii, której jakoby nie ma, Kazimiera Szczuka dodaje: "To jest zasada, która działa od średniowiecza. Kiedy znajdowano zabite dzieci, ofiary przemocy seksualnej, kończyło się to często pogromem na Żydach. Najpierw był trup dziecka w fosie. Potem oskarżenie, że Żydzi zabili to dziecko na macę. Teraz mamy gender. Nagonka na gender tak naprawdę nie ma adresata. To opowieści z kosmosu, że gender seksualizuje dzieci" - grzmi znana feministka.
Teorię, iż zwolennicy genderyzmu oraz mniejszości seksualne to "dzisiejsi Żydzi", co bardziej zapiekli reprezentanci środowisk lewicowych powtarzają w odpowiedzi na nieomal każdą próbę obrony swoich praw przez większość społeczeństwa. Szef Twojego Ruchu, Janusz Palikot stwierdził nawet niedawno, że "bycie Żydem nie oznacza w Polsce przynależności do określonej grupy etnicznej, ale do środowisk skazywanych na wykluczenie". To ci dopiero przejaw troski o relacje polsko-żydowskie i spokój tęczowych środowisk: powiedzieć Żydom, że są w Polsce "wykluczeni", a mniejszościom seksualnym, że czekają je Zagłada i Holokaust. Partyjna pupilka Palikota, Anna Grodzka na antenie radiowej Jedynki, a więc w głównym kanale publicznej radiofonii, zaatakowała jednego z największych dziś przeciwników ideologii gender, czyli polski Kościół. "Kiedy przyglądam się innym religiom świata, ale także religii katolickiej w innych krajach, to tam widzę bardzo wiele przejawów miłości, akceptacji człowieka. W polskiej odmianie katolicyzmu przejawia się wszystko to, co najgorsze" - mówi gwiazda polskiego genderyzmu. I to jej właśnie zawdzięczamy motto, credo i przesłanie w jednym, wyrażające lepiej istotę tej żałosnej ideologii niż wszystkie reportaże opublikowane w jej obronie przez "Gazetę Wyborczą". Cóż bowiem rzekła jeszcze Grodzka w Polskim Radiu? "Absolutną patologią jest przyjęcie, że np. rodzaj genitaliów ma świadczyć zawsze, do końca, niezmiennie o płci człowieka, tak skomplikowanym jednak i absolutnie nie zero-jedynkowym zjawisku". Krótko podsumował to Andrzej Krauze, znakomity rysownik współpracujący m.in. z tygodnikiem "w Sieci" i "Rzeczpospolitą". Na jednym z jego obrazków widzimy kobietę z wózkiem i drugą nachylającą się nad nim z pytaniem: "Chłopczyk czy dziewczynka?". "Nie wiadomo, dziecko jeszcze nie zdecydowało" - odpowiada pierwsza.

Ci straszni rodzice

Tymczasem mrożące krew w żyłach historie coraz częściej mają miejsce nie w pracach satyryków, ale polskiej rzeczywistości. Wspomniana "Wyborcza" kreśli kolejne reportaże, w których genderomaniacy odgrywają role pozytywnych, otwartych na "nowinki" bohaterów, a ich przeciwnicy (najczęściej to po prostu rodzice zaniepokojeni doniesieniami ich pociech z frontu szkolnej i przedszkolnej walki ideologicznej) wyrastają na złoczyńców, bandytów i agresorów. Łatwo zmanipulować opinię publiczną, prezentując rodziców, którzy nie chcieli, by ich pociechy uczestniczyły w genderowych ćwiczeniach - jako napastników.
Niestety, także nowa minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska nie widzi w genderyzmie żadnego zagrożenia dla procesu normalnej edukacji najmłodszych Polaków, którym coraz więcej edukatorów próbuje opowiadać o życiu seksualnym, gdy część z nich nie potrafi jeszcze nawet czytać. Pani minister ma jednak do genderowej edukacji stosunek zagubionego w medialnej mgle Owsiaka. "Wszyscy zajmujący się problematyką gender zgodnie powtarzają, że nie ma żadnej ideologii. Rozumiem, że słowem 'ideologia' buduje się nastrój grozy zamierzonego światopoglądowego celu" - mówi w wywiadzie dla "Wprost". Doprawdy, ciarki przechodzą po plecach, gdy się człowiek wczyta w głębię przemyśleń pani minister. Cóż zatem jest, jeśli ideologii nie ma? "Gender to pojęcie funkcjonujące w naukach społecznych, próbujące opisać świat, a nie zmieniać go na własną modłę" - wyjaśnia Kluzik-Rostkowska. Proszona o komentarz do zajęć z gender w szkołach i przedszkolach, odpowiada, że, owszem, "prawo wymaga, by każdy program wychowawczy wprowadzany do szkoły czy przedszkola powstawał w porozumieniu z nauczycielami i rodzicami i uzyskiwał ich akceptację", ale z drugiej strony, uwaga, "warto mieć zaufanie do ludzi, którzy tworzą szkołę". "Niektórzy chcieliby, żeby tolerancja dotyczyła wyłącznie sytuacji, które sami tolerują" - mówi Kluzik-Rostkowska, stawiając tym samym znak równości między ruchami genderowymi a organizacjami nawołującymi do większej tolerancji dla mniejszości seksualnych. Na czym ta większa tolerancja miałaby polegać? Już o tym pisałem - choćby na prawie do nieograniczonej adopcji dzieci, co błyskawicznie stworzy najpierw czarny, potem zupełnie legalny rynek porodowo-adopcyjny, po którym genetyczne udoskonalenia staną się tylko kwestią czasu, choć jeszcze bardziej - pieniędzy. I nie są to, moim zdaniem, dywagacje rodem z science-fiction. Proszę mi wskazać, w którym miejscu ten łańcuch się rwie?
Wszelkie tego typu ruchy czy idee zdobywają przestrzeń dzięki metodzie "daj palec, a urwiemy ci rękę". Pokazuje to choćby niedawne wystąpienie brytyjskiej minister edukacji Elizabeth Truss, która opowiedziała się za wprowadzeniem ideologii gender do sklepów z zabawkami. "Tworzenie zabawek zarezerwowanych wyłącznie dla chłopców bądź dziewczynek to przeciwieństwo tego, co chcemy promować w państwowym szkolnictwie. To nie powinno mieć miejsca. (…) Różowe lalki Barbie powodują, że chłopcy o wiele częściej niż dziewczynki decydują się później na karierę w naukach ścisłych. Dla nich bowiem producenci zabawek przewidzieli choćby zestaw małego chemika. (…) Kupujcie też waszym córkom klocki Lego. Może wtedy zdecydują się na karierę inżyniera, zamiast pracować w modzie. (…) Kampania na rzecz gender w sklepach z zabawkami to wspaniała rzecz. Wiele branż wymaga znajomości matematyki, chemii i fizyki. Zadbajmy o to, by dziewczynki były dobre w tych dziedzinach" - powtarza brytyjska minister. Czy ktoś bronił brytyjskim dziewczynkom uczyć się przedmiotów ścisłych? Czy ktoś czyni to w Polsce? Firma Lego już dostosowała się do nowych genderowych wymogów i stworzyła "Lego Friends", zestaw różowych i fioletowych klocków dla dziewczynek. Tradycyjne "ludziki Lego" zastąpiły miniaturowe "Lego lalki". Pani minister w świetle fleszy nabyła zestaw dla córek. Cóż, kiedy sama sobie zaprzecza. Z jednej strony cieszy się z akcji Marks & Spencer, która "w imię genderowej neutralności" zlikwiduje podział na zabawki dla dziewcząt i chłopców, z drugiej - z radością wita kampanię "Lego", która wprowadziła… specjalne klocki dla dziewczynek. Gdzie tu logika, gdzie cień choćby "naukowego podejścia", o którym tak lubią mówić genderowcy?

Wymyślmy się od nowa

Kto by się jednak przejmował tak tradycyjnymi wartościami, gdy gra toczy się przede wszystkim o medialny i kulturowy przekaz. Na wspomnianej konferencji "Gender, czyli ile diabłów…" prof. Monika Płatek mówiła, że "nie rozumie, o co chodzi w awanturze o gender", gdyż - jak podkreśliła - Polska, ratyfikując konwencję w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet (ratyfikacja w 1980 r.), zobowiązała się do przestrzegania i wdrażania jej zapisów. Płatek oznajmiła, że art. 5 tej konwencji mówi o tym, iż strony konwencji podejmą "wszelkie stosowne kroki w celu zmiany społecznych i kulturowych wzorców zachowań mężczyzn i kobiet w celu osiągnięcia likwidacji przesądów i zwyczajów lub innych praktyk opierających się na przekonaniu o wyższości lub niższości jednej z płci albo na stereotypowych rolach mężczyzny i kobiety". Czy klocki Lego specjalnie dla dziewczynek likwidują jakiekolwiek przesądy, czy raczej je pogłębiają - niech każdy sobie odpowie zgodnie z własnymi intelektualnymi możliwościami. Po prof. Płatek głos zabrała prof. Renata Siemieńska (socjolog), która podkreśliła, że "przynależność do Europy zobowiązuje do podejmowania zagadnienia, jakim jest gender - nie tylko na polu naukowym, ale także przy ustanawianiu prawa". I wszystko jasne. Powtórzę: żądania będą coraz większe.
Gorzej, że do przeróżnych "oswajaczy" wszelkich tematów związanych z ludzką seksualnością, wśród których prym wiodą salonowi publicyści o lewicowych korzeniach i zainteresowaniach, a także hołubieni przez nich artyści i celebryci, dołączają media uznawane wcześniej za częściowo przynajmniej katolickie. Na łamach "Tygodnika Powszechnego" ks. Jacek Prusak pisze: "Analiza ideologii gender nie może sama być ideologiczna - co niestety często ma miejsce w polskim Kościele. Nie jesteśmy bezpłciowymi istotami przybierającymi ludzkie formy, ale nie utożsamiajmy biblijnej koncepcji stworzenia mężczyzny i kobiety z podniesieniem stereotypów płciowych do rangi dogmatów". Wtóruje mu w tym samym czasopiśmie amerykańska teolożka Elisabeth Johnson: "Doprawdy, kim jest kobieta i kto ma o tym decydować? Sugeruję, że męskość i kobiecość należą do pojęć, które są najbardziej stereotypowe kulturowo, stworzone przez społeczeństwo seksistowskie, rasowe, klasowe". W promocję w Polsce nowej ideologii stwarzającej człowieka "na nowo", i to już od najmłodszych lat, zaangażowane zostały wielkie środki. Gdy rozum śpi, demony nihilizmu budzą się wyjątkowo chętnie.
A gdyby jednak komuś uśmiechało się na własnej skórze spróbować genderowych wytycznych i genderowego spojrzenia na ludzi i otaczający ich świat, niech się zapisze na najnowszy kurs Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. Jak zachęcają organizatorzy - "kurs jest dofinansowany z grantu, słuchacze nie płacą czesnego". Tytuł kursu brzmi: "Zwierzęta, gender i kultura. Perspektywa ekologiczna, etyczna i krytyczna", czas trwania: 30 godzin. "Kurs dedykujemy wszystkim osobom zainteresowanym poprawą relacji człowieka ze zwierzętami. Zapraszamy edukatorów, animatorów, ekologów, aktywistów, artystów, studentów i doktorantów, którzy prowadzą badania lub działają w obrębie studiów nad zwierzętami. Wychodzimy z założenia, że w ofercie dydaktycznej uczelni w Polsce brakuje zajęć, które poddają analizie złożone relacje pomiędzy ludźmi i ich ludzkim gender a zwierzętami w kulturze popularnej i wizualnej". Czy mają Państwo jeszcze jakieś pytania?

Marcin Wolski, „Gazeta Polska”

Z agresją ideologii gender jest tak, jak z inwazją Rosji na Ukrainę. Nie ma pytania, czy i kiedy nastąpi. Ona już trwa. Wieloma metodami i na licznych frontach. Wspierają ją instytucje z zewnątrz, swojscy karierowicze, którzy zwietrzyli, że na jego promowaniu można zrobić pieniądze, cała rzesza użytecznych idiotów, Co gorsza, większość Polaków nie jest w stanie pojąć ogromu zagrożenia. (…)

Na szczęście świadomość tego zagrożenia pojawiła się już w naszym społeczeństwie, choć w dyskusji może czasem brakować merytorycznych argumentów. Tym bardziej, że absurdalność wielu genderowych pomysłów skłaniać może bardziej do żartów niż merytorycznego odporu. Stąd waga takiej książki jak „Dyktatura gender”, traktującej problem wielostronnie i wnikliwie.

Liliana M. Szczepkowska, lospolski.pl

Polecamy Czytelnikom „Dyktaturę gender”, książkę wydawnictwa „Biały Kruk”, która ukazała się w tym roku. Złożona z dziewięciu rozdziałów oraz Kroniki zawierającej wybrane dane i fakty związane z gender, bogato ilustrowana, stanowi doskonałe omówienie tej groźnej ideologii, o której przeciętny człowiek, korzystający z poprawnych politycznie mediów, przeważnie nie ma pojęcia. Troską i wiedzą o gender dzielą się z Czytelnikami nie tylko przedstawiciele Kościoła katolickiego, ale także socjolog, prawnik i publicyści młodszego i starszego pokolenia. 

Zanim narzuci się nam obowiązkowe przeświadczenie, że bycie mężczyzną albo kobietą jest kwestią umowy, a nie – jak się powszechnie mniema – kwestią uwarunkowaną biologicznie, musimy wiedzieć, czym jest ideologia gender. Dlatego zachęcamy do lektury książki „Dyktatura gender”.

Wydawca Leszek Sosnowski, „Gazeta Polska”

Trudność wynikała tylko z olimpijskiego tempa, jakie narzuciliśmy przy tworzeniu „Dyktatury gender” – wszak wszyscy ci autorzy są niezwykle zajęci. Jest jednak specyfiką Białego Kruka, że błyskawicznie reaguje na ważne wydarzenia, komentując je publikacjami książkowymi. Jak pan zauważył, toczy się gwałtowna dyskusja, w którą trzeba było „wstrzelić się” z przekazem prawdziwym, bo fałszu wokół gender jest co niemiara. (…) Zależało mi bardzo, żeby wypowiedziały się w „Dyktaturze gender” autorytety z różnych dziedzin. Chodziło o naświetlenie problemu z różnych stron, bo gender – jak każda klasyczna ideologia – wciska się w różne sfery życia.

Opinie o produkcie (0)

do góry

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl